„Dziada z babą brak” – tak wyglądają często dziecięce pokoje. I nie tyle chodzi mi tu o rozgardiasz, co raczej o nadmiar. Krytycznie stwierdzam, że i nasze dziecko nie żyje w ascezie. Rezultat – niezadowalający przynajmniej, bo pieniądze wydane, a kwestie „nudzi mi się” i „nie mam co robić” nadal pojawiają się zbyt często. Dziwne, bo sprawa jest stosunkowo prosta – przynajmniej tak mi się wydaje. Im mniej przedmiotów – tym więcej pomysłów. Oczywiście w rozsądnych granicach – coś jednak być musi. Posłużę się przykładem.
Rysowanie. Jedna z pierwszych i zarazem jedna z najbardziej ulubionych form aktywności naszej córki. Dostrzegając wschodzące zainteresowanie – postanowiliśmy pomóc. Zaopatrzyliśmy sześciolatkę w profesjonalne artykuły plastyczne. Akwarelki Van Gogh, kredki Derwent Coloursoft, tusz w kredce, tusz w sztyfcie, zestaw pędzli Derwent, pastele suche, zestaw Artbar Derwentu, szkicowniki – słowem wyposażenie daleko wykraczające poza standardowe wyposażenie pierwszoklasisty. No i chyba przesadziliśmy. Oczywiście kredki dobrej jakości bardziej zachęcają do rysowania, niż te drapiące papier i naprawdę są używane, ale …
Większość tych akcesoriów spoczywa bezpiecznie w pudełku i wystarczy chyba jeszcze na długo. A nasze dziecko rysuje … ołówkiem. Ołówkiem w biedronki. Rysunki zyskały na wyrazie: nie przeładowane formą – emanują treścią. Ołówek nie rozlewa się, nie potrzebuje specjalnego papieru, pędzla, palety – wyraża myśl w prostej postaci. Może na dołożenie koloru jeszcze przyjdzie czas, a jeśli nie – to też dobrze. Ale to taka nauczka dla nas, rodziców – przeładowanie możliwościami może zaprowadzić nas do nikąd. Ubóstwo środków może wydobyć to, co najlepsze.
1 thought on “Zabawa nie potrzebuje zabawek”
Ewe
(14 października 2014 - 23:32)Swietnie. Mam podobny klopot. Polowe zabawek bym oddala i juz nie kupowala kolejnych. Dzieci lubia tworzyc cos z niczego, ja rowniez.