„Flexitarianin” – termin użyty na zaprzyjaźnionym anglojęzycznym blogu o profilu podobnym do ZM – oznaczający kogoś, kto przychylnie patrzy na dietetyczne wybryki wegetarian i sam spróbowałby mięsa nie jeść, ale „nie czuje się jeszcze gotowy” i jednak okazjonalnie potrawy krwiste jada. I jest to chyba postawa względem mięsa najtrudniejsza bo ani to, ani tamto – ani satysfakcja, ani lepsze samopoczucie a może jeszcze wyrzuty sumienia, że „się zjadło”. Taki wiecznie rozdarty nikotynista na pozornym odwyku.
Ja jako wegetarianin mocno naciągany z racji jadania ryb, postanowiłam rzucić się na głębokie wody i spróbować przeżyć dwa tygodnie na – nazwijmy to po imieniu – głodówce, znanej w niektórych kręgach pod nazwą „diety dr Ewy Dąbrowskiej„. Nie będę opisywać bezmiaru sceptycyzmu, który ogarnął mnie wobec doniesień znajomych o jej „rewelacyjnym działaniu na wszystko” – postanowiłam spróbować, bo trudno mi było polemizować skoro nigdy nie spróbowałam. W moim przypadku dieta miała być antidotum na migreny.
Co się je? Bez ograniczeń (!) warzywa z wyjątkiem ziemniaków i strączkowych. Nie jada się nabiału, oczywiście mięsa, cukru, kasz, pieczywa, słodkich owoców (można grejpfruty i cytryny). Za to do woli kapusty, ogórków kiszonych – poza tym nie doprawiamy potraw solą, olejem itp.
Co jest ciekawego w takim doświadczeniu? Samopoczucie przez pierwsze trzy dni określiłabym jako potężnie mizerne, ale za to potem jest sporo lepiej. Pojawiają się właśnie te wszystkie profity, które mamy jeśli nie robimy czegoś na pół gwizdka. Głód staje się naszym cieniem i tak jak do własnego cienia po prostu się do niego przyzwyczajamy nie poświęcając mu nadmiernej uwagi. Pod koniec czułam się trochę tak, jakbym zdjęła z pleców ciężki plecak – choć w zasadzie nie miałam nadwagi.
Decyzjom o podjęciu diety, segregowaniu śmieci, czy o jeżdżeniu do pracy rowerem zawsze towarzyszy poczucie podejmowania wyzwania i jeśli mu sprostamy, dostajemy ogromny prezent od naszej psychiki – poczucie wypełnionego zadania – coś, czego nigdy nie da nam postawa „flexsi”. I dlatego polecam – bez względu na efekty zdrowotne – dla smaku pierwszej od dwóch tygodni bułki i dla poczucia, że było się JAKIMŚ.
ps. ale tak naprawdę nie chciałam krytykować postawy częściowej rezygnacji z mięsa, bo to, czy zjemy jednego, czy dwa kotlety w dłuższej perspektywie może ocalić życie niejednej krowy – więc w sumie – brawo flexi!
6 thoughts on “Dwutygodniowa dieta eko-ekstremalna”
AnetaCuse
(22 grudnia 2008 - 20:30)Czy te warzywa maja byc surowe, czy moga byc gotowane na parze, w zupie, itp.?
ZieloneMigdały
(22 grudnia 2008 - 23:00)Można różnie przygotowywać warzywa – z pewnych względów surówki są szczególnie wartościowe ale zjeść coś ciepłego żeby nie zwariować – okazuje się wartością nie mniejszą :) Ja odżywiałam się bardzo prosto – gotowany burak, pół kilo brukselki, gotowana kwaśna kapusta, surówka z kwaszonego ogórka z pomidorem i cebulką, gotowana włoszczyzna, jabłko utarte z marchewką itp. Muszę powiedzieć, że nawet trochę dziwiłam się, że niektórzy skarżą się, że przygotowanie posiłków trwa tyle czasu – chyba zależy co się je – ja założyłam że nie musi być smaczne i nie będzie a zdrowe i tak jest więc po co stać przy stole i kroić, mieszać, komponować? Czytałam wytyczne zawarte w książce dr Ewy Dąbrowskiej i mogą być warzywa gotowane i na parze i w zupie. Życzę cierpliwości – zwłaszcza na początku :)
elrond33
(23 grudnia 2008 - 02:15)Ogromne stada krów w Ameryce Południowej produkują ogromne masy gazów cieplarnianych. W dłuższej perspektywie zjadanie krów może okazać się postawą bardziej ekologiczną niż wegetarianizm.
jagoda
(25 grudnia 2008 - 20:15)elrond33 – popełniasz błąd w rozumowaniu
te krowy – chociażby w Argentynie – hoduje się nie dla mleka ale właśnie na mięso
a po co wegetrianom mięso??
elrond33
(25 grudnia 2008 - 23:52)Tak czy inaczej te krowy już są. Zjedzmy je.
J52
(29 grudnia 2008 - 22:11)Racja! Nie ma to jak dobry stek, bosko wypieczony z sosem. Oczywiście nie wolno zapomnieć o zdrajcach-potatosach, które też metanikiem trącają. Zaraz im przynależy kąpiel w oleju wrzącym (stara metoda!) i za karę obok owych mięs położyć należy. Tak w harmonii położymy kres argentyńsko-brazylijskiemu zamachowi na stan naszej planety.
Smacznego!