Jasne, że najlepiej z punktu widzenia i środowiska i naszego zdrowia jest jeść w domu. Czasem jednak jest to utrudnione (przerwy w jedzeniu byłyby zdecydowanie zbyt długie), a czasem wręcz niewykonalne. Pokarmem awaryjnym w sytuacjach kiedy i do domu i do restauracji jest daleko są …
chińskie zupki oczywiście. Jeśli odrzemy je z przydomka kojarzącego się z kuchnią o dość specyficznych upodobaniach – pozostanie nam zupka instant – czyli gotowa do zalania i zjedzenia kostka makaronu z przyprawami.
W sytuacjach skrajnie ekstremalnych, kiedy mamy kłopot z dostępem nawet do pustego talerza – wybieramy rozwiązanie najmniej proeko, czyli zupka w kubku. Samej zdarzało mi się z takich rozwiązań korzystać – na długich wyprawach pieszych bądź rowerowych. Pojawia się tu pewien problem odpadowy, z którym jedni radzą sobie eliminując go szybko ze świadomości i bagażu, a inni noszą go długo w swoim sumieniu i plecaku.
Produkt o którym piszemy, jest przeznaczony dla tej zmaltretowanej wyrzutami sumienia grupy, która wolałaby jednak nie przysparzać Ziemi plastikowych kubeczków (och, są nawet trudne do umycia i potem zrobiona w nich herbata patrzy na nas dużymi oczami). Potrawy Annie Chun’s z azjatyckim rodowodem, ale zadomowione w USA, są gotową do podgrzania i spożycia wersją lux “zupek chińskich”. Nie zawierają konserwantów i glutaminianu sodu, ale tym, co je naprawdę wyróżnia jest opakowanie – biodegradowalna miseczka. Rozkłada się w glebie nie czyniąc szkody środowisku.
Biodegradowalna potrawa w biodegradowalnym naczyniu – czegóż chcieć więcej? Zjeść ostatecznie można palcami. Annie Chun’s Fresh Pack, za: Treehugger