Dzisiaj tytuł rodem z kreskówki i temat mało techniczny, a bardziej emocjonalny. O pewnej dzielnej śwince, która uciekła z transportu jadącego do rzeźni, przeciskając się przez dziurę w przyczepie. Obserwował to pewien kierowca, a żywego, zaledwie miesięcznego prosiaczka znaleźli potem policjanci. Wszystko to działo się w pobliżu Quebecu. Dzięki sieci ludzi przyjaznych zwierzętom, mały kaskader znalazł nowy dom i obietnicę spokojnej starości. Ta piękna opowieść gładzi nasze zmysły, pozwalając zapomnieć o setkach i tysiącach innych zwierząt, które nie uciekły.
Przypomina mi to refleksje sześciolatki, która widziała dorosłą świnię jadącą w przyczepie – my wiemy dokąd – snującej naiwne opowieści o tym, jak to miło, że zabrano zwierzątko na przejażdżkę i jak to się prosiak rozglądał dookoła i cieszył. Nie obdarłam rzeczywistości z tego cukierkowego opakowania, zwłaszcza, że u nas wieprzowiny i nie tylko się nie spożywa, a dotyczy to również dziecka. Zastanawiam się tylko ilu dorosłych myśli podobnie naiwnie, a ilu wie jak jest naprawdę, ale spycha to w zakątki podświadomości, żeby sobie nie zawracać głowy „niepotrzebnym”.
Płyną dla mnie z tej historii dwa wnioski uniwersalne – po pierwsze, że warto walczyć, nawet jak zdaje ci się, że twój los został już przypieczętowany, a po drugie, że człowiekowi trzeba podetknąć prosiaka pod przysłowiowy nos, żeby zobaczył, że to zwierzę jest, a nie szynka.