Jesteśmy przyzwyczajeni, że za wywóz śmieci trzeba płacić, ale że ktoś płaci nam za to, co znajdzie się w naszym koszu, to pewna nowość. Oczywiście, że są ludzie którzy robią “biznes na odpadach” i tacy, którzy wybierają z kontenerów co cenniejszą zawartość. To skrajne przypadki, znajdujące się na dwóch przeciwległych końcach drabiny społecznej, które łączy wykorzystanie tego, co komuś wydało się zbędne. A pomiędzy jednym a drugim znajduje się cała rzesza ludzi, którzy tematem bezpośrednio zainteresowani nie są.
Tą sytuację z powodzeniem wykorzystuje RecycleBank. Okazuje się, że stworzenie odpowiedniej motywacji w selektywnej zbiórce “u źródła” – czyli po prostu w domach, może przynieść naprawdę rewelacyjne efekty. W Filadelfii, gdzie działa firma, segregacja jest obowiązkowa, ale po wprowadzeniu prostego systemu ilość pozyskiwanych odpadów wzrosła siedmiokrotnie. W czym tkwi sekret spektakularnego sukcesu?
Każde objęte programem gospodarstwo domowe zostaje wyposażone w kontener, podobny do tych jakie widzimy u nas – z pokrywą i na kółkach. Jednak każdy z nich ma unikalny kod – przypisany danej posesji. Właściciele wrzucają do niego plastik, aluminium, szkło, puszki i papier, po które co jakiś czas przyjeżdża samochód – śmieciarka. Ale też nie taka zwyczajna, bo zanim odpady zostaną wyrzucone, pojemnik jest rozpoznawany po kodzie paskowym i ważony. Te dwie informacje pozwalają poźniej stwierdzić ile która rodzina zebrała odpadów i proporcjonalnie do tego wysiłku poźniej ją nagrodzić. Za wyselekcjonowane odpady w internetowym “banku” (w każdej chwili można sprawdzić stan swojego konta) zostają przyznane punkty, na podstawie których wydawane są kupony. Każdy kupon uprawnia potem do zniżki w sklepach współpracujących z RecycleBankiem.
Cudownie proste, cudownie skuteczne, troche szkoda, że znów nie u nas, bo ten biznes ma wyraźny migdałowy aromat.
RecycleBank, za Triple Pundit